Okres II wojny światowej
Jak pisze Piotr Bajko, kronikarz dziejów Białowieży:
"Przedsmak zbliżającej się wojny dało się odczuć już w czerwcu 1939 r. - wspominał po latach Michał Szpakowicz. Raptem zrobiło się niespokojnie. Namawiano do pogromu Żydów. Na drzwiach żydowskich sklepów pojawiły się napisy "Nie kupuj u Żyda". Wspominano często o Zaolziu". [1]
Wojska niemieckie pojawiły się w Białowieży dwukrotnie. 1 września 1939 roku Białowieżę zbombardowało Luftwaffe. Zrzucono 16 bomb, dwie z nich trafiły w cerkiew, poważnie ją uszkadzając. Zniszczyły też handlowe kramy (polskie, żydowskie i białoruskie) stojące na rogu obecnych ulic Waszkiewicza i Sportowej oraz roztrzaskały 500-letni dąb w Parku Pałacowym, nie uszkadzając jednak pałacu (powypadały tylko niektóre szyby). Zginęła jedna osoba. [1]
Informację o bombardowaniach Białowieży zaniósł do Szereszewa mieszkający w Białowieży Leibel Feldbaum, właściciel firmy transportowej.
Tak opisuje to Moishe Kantorowicz z Szereszewa, ocalały z Zagłady w swojej książce:
"W piątek 1 września 1939 świeciło piękne słońce. Wszyscy szli do pracy, czy wykonywali swoją robotę, ale wszędzie był widoczny brak entuzjazmu. Mężczyźni powołani do wojska byli w drodze na stację kolejową. Jestem pewien, że ich kobiety nie spały tej nocy a teraz siedziały w domu zapłakane. Mój ojciec poszedł otworzyć sklep jak zwykle o ósmej. Mama z siostrą Szewą były zajęte w kuchni. Było zbyt 15wcześnie na odwiedziny u kolegów, więc wyszedłem na podwórze. Kilka minut później zobaczyłem syna naszych sąsiadów, Lejba Feldbauma podjeżdżającego na rowerze pod dom rodziców. Było to zaskakujące.(...) Leibel odwiedzał swoich rodziców co parę tygodni, ale nie miał w zwyczaju przyjeżdżać rowerem, skoro mógł przyjechać jednym ze swoich samochodów. Wszedłem do domu powiedzieć o tym mamie, która też nieco się zdziwiła. Nie czekaliśmy długo na wyjaśnienie. Za kilka minut wbiegł nasz sąsiad, ojciec Lejba i cichym głosem spytał czy niema w domu nikogo obcego. Kiedy upewnił się że nie, powiedział nam, że jego syn przywiózł wiadomość, że Białowieża została rano zbombardowana. Kiedy Leibel chciał wziąć jeden ze swoich samochodów żeby pojechać do Szereszewa, policja mu zabroniła. Był rozkaz konfiskaty wszystkich pojazdów na rzecz wojska, dlatego przyjechał na rowerze."[2]
7 września 1939 przez Białowieżę w kierunku Wilna ewakuowały się bielskie władze powiatowe, a 11 września Dyrekcja Naczelna Lasów Państwowych. Jak pisze Piotr Bajko w Encyklopedii Puszczy Białowieskiej "12 września, około godziny 12-tej, nad pałacem w Białowieży przeleciały w kierunku na południe trzy bombowce niemieckie. Bomb nie zrzucono, do samolotów nie strzelano" [3]. Następnie Białowieża została zajęta przez niemiecką 3 Dywizję Pancerną i zaraz potem na mocy Paktu Ribbentrop-Mołotow przekazana Rosjanom.
Źródła:
17 września rozpoczęła się agresja wojsk ZSRR na Polskę. Obszar Puszczy Białowieskiej, Hajnówki i okolic znalazł się w zasięgu Armii Czerwonej. 28 września zawarty został niemiecko-radziecki „Traktat o przyjaźni i granicy między ZSRR i Niemcami”, który ustalił granicę między III Rzeszą a ZSRR na linii rzek Narwi, Bugu i Sanu. Na mocy tego traktatu Białowieża od połowy października 1939 roku znalazł się pod okupacją sowiecką - została włączona do Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (obwód brzeski). Mieszkańcy zostali uznani odgórnie za obywateli państwa radzieckiego. [1; 2; 3]
Pierwszym posunięciem władz, które boleśnie dotknęło miejscową ludność, a zwłaszcza społeczność żydowską, była nacjonalizacja przemysłu, handlu i usług, uchwalona podczas obrad Zgromadzenia Ludowego (Narodowego) Zachodniej Białorusi. Wszystkie sklepy oraz warsztaty rzemieślnicze zarówno białoruskie, polski, jak i żydowskie zostały zamknięte. [4] Włodzimierz Dackiewicz mówi:
"W 1939 roku, jak weszli Sowieci wszystkie sklepy zostały zamknięte (...), a sklepowym nie pozwolono pracować w sklepach ani swoich ani sowieckich". W innym wywiadzie dodaje, że po zamknięciu sklepów: "Żydzi mieli dużo towaru, to, na szczęście, po znajomości można było od nich kupić" [5].
Rzemieślnicy mieli obowiązek pracować w spółdzielniach zorganizowanych przez Sowietów: "kto był krawiec, szewc, fryzjer itd. musiał pracować w spółdzielniach, zakładach sowieckich" [5]. Jedna z nich, spółdzielnia krawiecka "ze wszystkich krawców białowieskich" została urządzona w synagodze [5].
Z kolei Jan Sawicki pamięta, że jakaś spółdzielnia powstała też w budynku szkoły żydowskiej, mieszczącym się koło synagogi: "Sowieci zrobili w południowej części tego budynku spółdzielnię, tam naprawiali obuwie, oprawiali w ramki, bo szkło leżało pocięte". [6]
Borys Russko pamięta z kolei zamknięcie żydowskiego tartaku Abrahama Szermana, mieszczącego się w Podolanach: "On chyba zdążył uciec, wyjechał jak Sowieci zamknęli mu tartak. A zatrudniał dużo osób".[7]
Nacjonalizacji towarzyszyło wycofanie z obiegu polskiego złotego i wprowadzenie rubla. Władze zezwoliły na wymianę jedynie 300 zł na ruble, co oznaczało dla ludzi utratę oszczędności życia.
Nastąpiła też likwidacja gmin żydowskich (samorządu) przed wojną opiekujących się szkolnictwem religijnym, synagogami, cmentarzami, działalnością charytatywną.[4] Zamknięto więc z pewnością również białowieski cheder. Również działającą do tej pory szkołę polską, w której uczyli się wspólnie Białorusini, Polacy i Żydzi zamknięto, i jak wspomina Olga Szurkowska, podzielono - dzieci białoruskie i żydowskie były w jednej szkole - rosyjskiej, a dzieciom polskim pozwolono uczęszczać do szkoły polskiej stworzonej przez księdza katolickiego [8], w której, jak z kolei pamięta Włodzimierz Dackiewicz, język rosyjski był tylko jednym z przedmiotów nauczania. [9] Bolesław Rychter pamięta, że w świetlicy (w budynku, w którym potem była siedziba policji niemieckiej i areszt, a obecnie mieści się poczta i dom dziecka) władze sowieckie zorganizowały chór dla młodzieży: "Tam taka duża sala była i sowieci dawali dla młodzieży 18- 20- letniej co pracowali, dwie godziny czasu raz w tygodniu, żeby chodzili śpiewać. Tam dyrygentem był pan Sacharczuk. I tam między innymi chodziła też młoda Żydówka, która potrafiła grać na akordeonie. Śpiewaliśmy wspólnie piosenki rosyjskie". [10]
Według Włodzimierza Dackiewicza "Sowieci jak przyszli, to Żydów tak samo jak i innych zaczęli dręczyć i poniżać, tak jak wszystkich, tak i Żydów." [5] Obala stereotyp, że Żydzi witali sowietów kwiatami, "W Białowieży Żydzi nie witali sowietów", dodając, że robiła to część Białorusinów: "Większość społeczeństwa w Białowieży składała się z prawosławnych Białorusinów. Przed 1939 roku istniała tu dosyć silna Komunistyczna Partia Zachodniej Białorusi. Członkowie tej partii bardzo chętnie witali nową władzę, którą nazywali „ zbawcami”. Natomiast szybko rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Wielu ludzi wywieziono na Syberię, a Kozaków do twierdzy brzeskiej".[9] To samo mówi Tadeusz Łaźny: „Na powitanie Sowietów „miejscowi” na ulicy Stoczek (obecnie gen. A. Waszkiewicza) postawili wysoką bramę udekorowaną czerwienią i zielonymi gałązkami drzew iglastych”. [11] Wielu jednak mieszkańców bardzo szybko pozbyło się złudzeń.
Poza zamknięciem prywatnych sklepów i zakładów rzemieślniczych sytuacja dodatkowo się pogorszyła, kiedy władza radziecka zmusiła ludzi do pracowania w lesie - do wycinki i dostarczenia drzewa według określonych norm (ilości metrów sześciennych). To zarządzenie dotknęło zwłaszcza Żydów, którzy nie mieli ani doświadczenia w takiej pracy ani narzędzi do jej wykonania. Jak wspomina Włodzimierz Dackiewicz "Za niewywiązanie się z tego obowiązku groziło wywiezienie na Syberię lub do Brześcia". [9; 12] Żydzi prosili więc swoich sąsiadów o wykonanie za nich tej pracy. Robił to zarówno ojciec Włodzimierza Dackiewicza z Krzyży, jak i rodzina Aleksego Dackiewicza z Zastawy. Aleksy Dackiewicz mówi: „Na wszystkich była nałożona norma i każdy musiał jechać tam, gdzie go skierowano i swoje odrobić. Więc [Żydzi] najmowali nas, płacili, a my robiliśmy” [13]. Włodzimierz Dackiewicz tak to opisuje: "Sowieci wszystkich, też Żydów, zagonili do roboty. Każdy musiał wyrobić normę w lesie na wycięcie drzewa. U nas był dobry koń, to ojciec za wszystkich Żydów robił. (...) Ojciec za nich jeździł, woził. Gdzie oni mają jechać 40 km szykować drzewo! Oni [Żydzi] ani piły dobrej nie mają, ani siekiery, ani nie umieją. To ojciec za nich tą wywózkę robił drzewa (ros. "leshos" i "lespromhoz" [14]) dla tartaku. Były 2 tartaki, jeden był żydowski tartak na stacji Białowieża Towarowa (to go Sowieci upaństwowili), a na Gródkach polski tartak państwowy i jeszcze centurowski tartak, tam gdzie hotel białowieski jest teraz. Ojciec bierze przykładowo za Chanania [kowala] i w "leshosie" podaje nie swoje nazwisko tylko Chanani i zaznaczają, że Chanani swoją normę zrobił. A Chanani poszedł forsę pobrał i ojcu oddał forsę i jeszcze parę groszy dodał, za to, że jeszcze go z biedy wyręczył." [5]
W drugim roku okupacji sowieckiej - w lutym 1940 roku blisko 1500 osób przedstawicieli polskiej administracji leśnej oraz członków ich rodzin wywieziono w głąb ZSRR na Syberię. Pamięta to dobrze Włodzimierz Dackiewicz: "W lutym 1940 roku przeprowadzono akcję wywózki w głąb ZSRR licznej grupy przedstawicieli polskiej administracji leśnej oraz ich rodzin", a także tuż przed wejściem Niemców w czerwcu 1941: "Bezpośrednio przed wejściem Niemców do Białowieży, Sowieci w ostatniej chwili wszystkich, którzy byli powiązani z urzędniczą pracą, w zakładach pracy - w nadleśnictwie, w dyrekcji lasów państwowych, w szkole, czy jak ktoś sołtysem był, takich ludzi wszystkich wywozili na Syberię". [9]
Źródła:
22 czerwca 1941 roku Niemcy zaatakowały ZSRR. Po opanowaniu części jego obszaru. Niemcy dokonali nowego podziału terytorialnego opanowanych ziem. Białowieża weszła w skład nowej jednostki administracyjnej - okręgu Białystok (Bezirk Bialystok), który objął województwo białostockie oraz część województwa poleskiego i warszawskiego i wszedł w skład Prus Wschodnich. Szefem administracji cywilnej całego okręgu Białystok Hitler mianował nadprezydenta Prus Wschodnich, Ericha Kocha. W ramach Bezirk Bialystok utworzono 7 dużych powiatów (Kreisskommissariaty), na czele których stali kreisskommisarze czyli landraci. Na szczeblu dużych gmin organami administracji były Amtskommissariaty. Jeden z nich mieścił się w Białowieży i podlegało mu ponad 100 mniejszych okolicznych miejscowości.
Wojska niemieckie wkroczyły do Białowieży 27 czerwca 1941 roku.
Utworzona niemiecka komendatura wojskowa mieściła się w przedwojennym budynku gminy (na obecnej ul. Olgi Gabiec). W dawnym Domu Jegierskim przy ulicy Parkowej (obecnie Dom Dziecka i poczta) utworzono areszt. Początkowo siedzibę miał tam batalion policji 322, następnie żandarmeria. W areszcie przetrzymywani byli mieszkańcy Białowieży i okolicy podczas śledztwa, więźniowie, osoby kierowane potem do obozów i skazani na śmierć.
Miejscem zamieszkania hitlerowskich władz był m.in. pałacyk myśliwski w Parku Pałacowym (budynek tylko częściowo się zachował). Urzędowali tu dowódcy oddziałów stacjonujących w Białowieży, dyrektor administracji leśnej Wagner oraz nadłowczy Scherping - pełnomocnik marszałka Rzeszy Hermana Goringa.
Na początku sierpnia 1941 w budynku plebanii katolickiej umieszczono Amtskomissariat, któremu podlegało ponad 100 okolicznych miejscowości, a w budynku technikum leśnego posterunek żandarmerii niemieckiej. W tym samym zespole budynków umieszczono siedzibę policji pomocniczej (tzw. granatowej policji, ok. 30 miejscowych osób). W budynku szkolnym stacjonowali też Niemcy z oddziału lotniczego [18].
Symcha Burnstein, nauczyciel z Kleszczel, ukrywający się w czasie okupacji w lesie, m.in. w okolicach Białowieży, którego relacja jest jednym z ważnych źródeł dotyczących Zagłady białowieskich Żydów pisze: "Białowieża staje się miejscem rezydencyjnym dla różnych hitlerowskich bestialskich formacji: Gestapo, SS, Szuc-politzei, żandarmerii"[10].
"Po wkroczeniu w 1941 roku wojsk hitlerowskich do Białowieży wszystkie szkoły powszechne – bo wtedy tylko takie były – zarówno polskie jak i rosyjskie zostały zamknięte. We wszystkich szkolnych budynkach mieściły się koszary i restauracje, przeznaczone dla niemieckich oficerów i żołnierzy" - wspomina Olga Szurkowska w książce "Ślady w pamięci" [29].
Włodzimierz Dackiewicz, mieszkaniec Białowieży, opowiada że wywiad niemiecki działał w stronę skłócenia ze sobą miejscowej ludności. Zatrudnił Polaków wyznania rzymsko-katolickiego jako policjantów i według Dackiewicza niektórzy z nich wykorzystali tę sytuację do zemszczenia się na białoruskich mieszkańcach za sposób, w jaki witali oni wcześniej radziecką władzę i przekazali Niemcom nazwiska Białorusinów przychylnych Sowietom, za co zostali rozstrzelani przez Niemców [5]. Dackiewicz mówi też, że Niemcy, mimo że w pierwszych dniach okupacji nie gnębili Żydów "na pewno sobie spis zrobili, bo Polacy wydali wszystkich Żydów (...). Ta granatowa policja z miejsca zrobiła zestawienie, wykaz społeczeństwa ulicami" [5]. Dackiewicz dodaje, że potem, po powrocie do Białowieży Kozaków z twierdzy w Brześciu (osadzonych tam przez Sowietów) Niemcy zatrudnili ich w charakterze żandarmów, a wszystkich z polskiej policji aresztowano i ślad po nich zaginął. [5]
Borys Russko uważa, że: "okres okupacji niemieckiej był tragiczny. Nigdy te dni okupacji nie mogą być wymazane ze świadomości ludzi, którzy przeżyli tą tragedię, wtedy kiedy ta społeczność, która byłą ze sobą tak zgrana, nagle część niej wyrywają z tego organizmu i niszczą. Była to ta część żydowska. (...). Niemcy weszli do Białowieży w czerwcu 1941 roku. Na początku musieli zorganizować tam administrację, ale już były zarządzenia jednoznaczne, że jeśli ktoś to czy tamto tam zrobi, to kara śmierci, na przykład wyjdzie wieczorem po godzinie wyznaczonej, policyjnej, jeśli złapią, kara śmierci. Jakieś drobne kradzieże- oczywiście kara śmierci." [7]
Symcha Burnstein pisze też: "Niemcy od razu zaczęli represjonować ludność, a w szczególności Żydów. Od razu schwytali dwóch z nich - Abrahama Lerenkinda (kupca) (link do Lerenkidnów) i Mosze Dombina (szewca), odprowadzili w nieznane miejsce, gdzie zostali zamordowani." Burnstein mówi też, że Niemcy grabili żydowskie domy, zabierając cały dobytek, a mężczyzn, kobiety, a nawet niezdolnych do pracy zmuszali do ciężkiej fizycznej pracy. [10]
Borys Russko na pytanie, czy Żydzi w okresie od czerwca do sierpnia byli dyskryminowani przez Niemców, odpowiada: "Byli dyskryminowani. Jak tylko Niemcy weszli, od razu wszystkich Żydów oznaczano gwiazdami Dawida naszytymi na ubranie. I musieli Żydzi chodzić z tymi oznaczeniami, bo gdyby jakiś Żyd został złapany, a nie miał gwiazdy na ubraniu, to był natychmiast rozstrzelany." [7] Jadwiga Kilis jako represje wobec Żydów w Białowieży wymienia znęcanie się: bicie, kopanie, zakaz chodzenia chodnikami i nakaz noszenia żółtych gwiazd Dawida. [41]
Włodzimierz Dackiewicz też wspomina początki okupacji: "W początkach pacyfikacji Niemcy zebrali młodzież żydowską do roboty, ponieważ jeszcze wtedy, w Białowieży nie było jeńców radzieckich. Ponieważ dużo wojska tam przeszło, to Żydzi naprawiali tę drogę Hajnówka-Białowieża. Każdemu gwiazdę żółtą na plecach i piersiach [kazano przyszyć], żydowską sześcioramienną. Tu obok nas [dzielnica Krzyże, obecna Olgi Gabiec] często pracowali, bo tu kiedyś nie było asfaltu, był tłuczeń, ciężkie te pojazdy, czołgi szły z gąsienicami, to szybko niszczyły tą drogę, więc trzeba było naprawiać. No kogo? Darmowy robotnik - Żydzi naprawiali. Niemcy ich pilnowali, traktowali ich jak niewolników, jak jeńców, nie mieli prawa się odezwać. W dzień ich widziałem jak pracowali, ale gdzie na noc szli nie wiem. (...) Moja mama znała język żydowski, przy bramce tu stała i do nich się odzywała jak żwirem posypywali drogę, to Niemiec podszedł i powiedział proszę z nim nie mówić." [5] Zapędzanie Żydów do pracy przy budowie drogi, tym razem na odcinku Białowieża-Kamieniuki wspomina też Aleksander Krawczuk: "Zarówno on [mój przyjaciel Krugman], jak i inni mężczyźni narodowości żydowskiej zostali przez Niemców zabrani z domów i popędzeni na budowę drogi z Białowieży do Kamieniuk. Żydzi ci byli przetrzymywani przez kilka dni w leśniczówce Przewłoka. Być może mylę nazwę leśniczówki, lecz tam właśnie na budowie drogi widziałem Żydów z Białowieży. Jeździłem wówczas furmanką do Kamieńca Litewskiego, gdyż tam została wysiedlona przez Niemców moja rodzina. Jak mi wiadomo po kilku dniach Żydzi ci zostali rozstrzelani na wspomnianym już miejscu straceń czyli żwirowni położonej w Nadleśnictwie Białowieża nazywanym Jagiellońskim. Momentu rozstrzelania Żydów nie widziałem. Informacje moje pochodzą od emigrantów rosyjskich, którzy po zajęciu Białowieży przez Niemców zostali zatrudnieni na budowie drogi do Kamieniuk. To oni właśnie mówili, że Niemcy zabrali Żydów ze wspomnianej budowy i rozstrzelali." [39] Również Aleksander Olszewski zeznaje, że Żydzi musieli wykonywać prace przymusowe w postaci robót drogowych. Mówi też o represjach, jakie spotykały Żydów z Białowieży w postaci znęcania się: bicia, spania pod gołym niebem, głodowych racji żywnościowych. [40]
Zatrudnianie Żydów do pracy wspomina też Jan Sawicki, który mieszkał z rodzicami na Stoczku (dzisiaj ul. Waszkiewicza) koło synagogi: "Początkowo to żądali [Niemcy] żeby Żydzi tam przychodzili [pod synagogę] i zabierali ich na roboty do Parku Pałacowego. Kazali im się tam zbierać i Niemcy prowadzili ich do parku. Mieli już na rękawach tę gwiazdę żydowską. I co ranek tam się zbierali i zabierali ich tam do roboty." [8] Żydzi byli też wykorzystywani przez Niemców do zakopywania zwłok mordowanych Polaków i Białorusinów, Włodzimierz Dackiewicz mówi "W tym samym czasie, Niemcy masowo rozstrzeliwali Polaków i Białorusinów nie tylko z Białowieży, ale też z Hajnówki i innych miasteczek. Młodzi Żydzi to było narzędzie pracy - kopali doły i zasypywali tych ludzi." [5] Również Roman Droń wspomina zakopywanie zwłok przez Żydów: "Po trzech lub czterech dniach napotkałem znajomego Żyda. Nazywał się on Nachman (link), był rzeźnikiem. Mówił on, że na polach Zastawy między Parkiem Pałacowym a Rezerwatem Ścisłym mój brat został przez Niemców zamordowany. Zwłoki zamordowanego zostały zakopane przez kilku Żydów wyznaczonych przez Niemców do wykonania tej czynności, wśród których znajdował się również Nachman." [42]
Zarówno Symcha Burnstein, jak i mieszkańcy Białowieży wspominają, że część Żydów opuszczała Białowieżę, starając się dotrzeć do Związku Radzieckiego, nie wiemy jednak, czy komuś się udało przeżyć. Aleksy Dackiewicz, mieszkający z dziadkiem w części Białowieży zwanej Zastawa, jako młody chłopiec na polecenie dziadka pomógł żydowskiej rodzinie Wołkostawskich z Zastawy dojechać w okolice Kamieńca Litewskiego: "Ten Wołkostawski mieszkał na tej ulicy pod koniec, to jak już Niemcy wstąpili do Białowieży to dziadek dogadał się z nim i oni zapłacili jakąś kwotę, żeby ich zawieźć pod Kamieniec Litewski. Tam wioska była Żydów i tam oni się grupowali w tej wiosce. I może on pochodził stamtąd, czy rodzina tam była. Dziadek kazał mi ich zawieźć. Ja znałem drogi puszczańskie, więc zabrałem ich jednym konikiem na furę i żeśmy pojechali bocznymi drogami. Pojechałem drogami oddziałowymi lasem, przez Kamieniuki aż pod Kamieniec [dzisiaj Białoruś], zapomniałem tę wioskę, jak ona się nazywała. I ich zawiozłem tam całą rodzinę. I tyle, więcej ich nie widziałem. Czy oni żyją czy nie żyją, nie wiem." [2]
Inny Białowieżanin, przed wojną mieszkający z rodzicami na ulicy Tropinka, Bolesław Rychter również wspomina te ucieczki: "Jak wojna była, to część gdzieś tam wyjechała" oraz "Niemcy jeszcze z początku nie ganiali Żydów, ale część Żydów sama uciekła stąd". Rodzina Bolesława Rychtera również pomogła jednej rodzinie żydowskiej wydostać się z Białowieży: "Mój ojciec z Żydem pracowali jako wozacy, to on poprosił mego ojca, żeby pomóc im [się] załadować i wyjechać. I stąd właśnie gdzieś wyjechali. Taki dobry Żyd był, pomagał nie raz ojcu w lesie. Ojciec pomógł im stąd wyjechać, ale co tam dalej się stało to już nie wiadomo." [1]
W Białowieży, podobnie jak w innych miejscowościach okupant nałożył na Żydów "kontrybucję w złocie, srebrze, sowieckiej walucie i skórach, co zostało wykonane pod groźbą ofiar." [10]. Również podobnie jak w innych miejscowościach, Żydzi musieli nosić oznaczenia, Włodzimierz Dackiewicz wspomina, że były to "gwiazdy Dawida - żółte, duże, na plecach" [4], w innym wywiadzie podaje, że zarówno na plecach, jak i na piersiach [5], a Jan Sawicki, że to były opaski z gwiazdą na ramieniu [8]. Żydom, jak pisze Symcha Burnstein, skonfiskowano też cały żywy inwentarz, krowy, konie i "każdego dnia ogłaszane [były] kolejne brutalne nakazy." [10]
W lipcu 1941 roku władze niemieckie podjęły decyzję przekształcenia Puszczy Białowieskiej w obszar łowiecki III Rzeszy, którego zarząd znajdował się w Białowieży i podlegał bezpośrednio władzom centralnym Rzeszy.
Pełnomocnikiem Hermana Goeringa (który przed wojną był czterokrotnie na polowaniach w Białowieży) powołanym do tego zadania został nadłowczy Ulrich Scherping. W celu realizacji zadnia zaplanowano całkowite wysiedlenie ludności z wsi leżących w środku i na obrzeżach Puszczy Białowieskiej, co miało również zapobiegać działalności partyzanckiej oraz ukrywaniu się w puszczy osób poszukiwanych przez okupanta.
Planowane wysiedlenia i akcje terrorystyczne w Puszczy zostały omówione na naradzie w Białowieży przez majora Nadela, nadłowczego Scherpinga i Wyższego Dowódcę SS i Policji Ericha von dem Bacha. Zgodnie z ustaleniami na naradzie, 23 lipca o godz. 15.00 przybył do Białowieży Batalion Policji 322 przeznaczony do wykonania tego zadania. Batalion był bezpośrednio podporządkowany Wyższemu Dowódcy SS i Policji SS-Gruppenfurerowi von dem Bachowi, a dowództwo nad nim objął major Nadel. Sztab mieścił się w pałacyku myśliwskim w Parku Pałacowym. Dwa dni później, 25 lipca batalion rozpoczął wysiedlanie puszczańskich wiosek. Część z nich została też potem spalona. [18]
Działania batalionu były opisywane dzień po dniu przez porucznika policji obronnej Uhla. Jego lektura poraża, po suchych zdaniach podających jaką liczbę ludzi wysiedlono, rozstrzelano czy "zlikwidowano" następują informacje o słonecznej pogodzie i dobrym samopoczuciu policjantów.
Ogółem, jak wynika z dziennika, z puszczańskich wiosek - wysiedlono 6446 osób z 34 miejscowości, dokonując przy tym licznych rozstrzelań.
Włodzimierz Dackiewicz opowiada, że parę dni po wysiedleniu najbliższych puszczańskich wiosek (czyli po 25 lipca 1941 r.) w jednej z nich, leżącej najbliżej Białowieży, w Pogorzelcach, Niemcy spalili grupę białowieskich Żydów: "Część Żydów białowieskich, starszych osób, żywcem spalono na wsi Pogorzelce w najbliższej wiosce w dwóch budynkach. Zawieźli, w kółko trzeba było jechać - drogą w kierunku Hajnówki, potem Narewkowską i potem skręcić znowu tu w kierunku Białowieży na Pogorzelce, i tam ich spalono. Jechali dwoma samochodami, ciężarówkami. Ile ich było nie chcę mówić, czy 10, czy 20, czy 50. W każdym razie sporo ich spalono." [5] Na pytanie czy to widział, odpowiada w wywiadzie w 1998 dla Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, że jego kolega Wasia Jaganow namówił go, by poszli do tych pustych wiosek z nadzieją, że może znajdą coś użytecznego, jakąś piłę czy kosę: "I akurat naszliśmy [tę sytuację], jeszcze żyto stało, w życie my byliśmy [schowani], patrzyliśmy jak tych ludzi z samochodów pchają do budynków na jedną stronę i na drugą stronę i potem deskami zabito, oblano benzyną i podpalono. Niemcy stali tak długo, aż te budynki spłonęły. Jeden budynek był murowany, w jedną cegłę. Tak długo stali aż zupełnie budynki się zawaliły. Ja to widziałem naocznie. My byliśmy w odległości 250 metrów. (...) Jak przyszliśmy [do domu], jak mamie powiedzieliśmy, to mama mówi 'to już dla Żydów będzie pohybiel'. I tak się stało. Po kilku dniach białowieskich Żydów wywieźli (...)" [7]. Historia o Żydach spalonych w stodole w Pogorzelcach pojawia się tylko we wspomnieniu Włodzimierza Dackiewicza. Żaden inny mieszkaniec o tym nie opowiada, nie ma też w dzienniku batalionu 322 żadnej notatki o takiej akcji. Sam Dackiewicz, po 17 latach od tamtego wywiadu, jeszcze raz opowiada tę historię, jednak mówi, że zna ją tylko z opowieści: "A część Żydów to spalono w Pogorzelcach. Ten dom jeszcze stoi. Jak wywozili część do Prużan, to część zabrali na Pogorzelce, tam wieś była cała wywieziona, ten dom tam stoi po dzień dzisiejszy murowany. Okna, drzwi pozabijali i polali benzyną i podpalili. I żywcem spalili. Jak palił się, to ja tam nie byłem. To wiem z opowiadań ludzi. Ludzie z armii generała Bałachowicza byli w żandarmerii niemieckiej, taki Trzepa był, kolega i on mi opowiadał o tych sprawach, bo tam jego ojciec był w tej żandarmerii niemieckiej i był tam jak ich palili." [3] Mimo tej nieścisłości relacji, nie można jednak wykluczyć tego wydarzenia, zwłaszcza, że pomiędzy 26 a 31 lipca 1941 r. (a więc w okresie, którego dotyczy historia) nie ma w dzienniku batalionu żadnych zapisów, co może oznaczać, że nie odnotowano działań popełnionych w tych dniach, a nie że ich nie przeprowadzono.
1 sierpnia Niemcy przeprowadzili łapanki w Białowieży i egzekucje zatrzymanych osób na terenie uroczyska Biały Lasek koło Szereszewa (na tak zwanej żwirowni Pererewo, dziś na Białorusi). Byli to mieszkańcy Białowieży zaangażowani w działalność komunistyczną lub pełniących jakiekolwiek funkcje w okresie władzy radzieckiej, zarówno Białorusini i Polacy, jak i Żydzi. W Dzienniku Batalionu 322 pod datę 1 sierpnia 1941 zapisano:
"Na podstawie sowieckich materiałów pisemnych, list itp. dotyczących komunistycznych - częściowo na kierowniczych stanowiskach - funkcjonariuszy w Białowieży i okolicy, które dotarły do Nadłowczego Scherpinga poufnie od jednego z miejscowych mieszkańców, i które dotyczą 72 osób, batalion Policji 322, po telefonicznej rozmowie Nadłowczego Scherpinga i SS-Gruppen -fuhrerem von dem Bachem, otrzymał zadanie ujęcia - jeśli to możliwe - tych wykazanych osób i natychmiastowego ich rozstrzelania." [19] Kolejnego dnia, 2 sierpnia 1941 roku odnotowano:
"Energiczne rozpoczęcie i przeprowadzenie przez batalion zaplanowanej specjalnej akcji w Białowieży i okolicy. Udało się przy tym z 72 osób (komunistów) 36 schwytać i rozstrzelać. Wśród tych 36 znajdowało się 5 Żydów i 1 Żydówka. 2 zatrzymani Żydzi zostali zastrzeleni z powodu próby ucieczki." [19] Waldemar Monkiewicz ustalił, że wśród osób narodowości żydowskiej byli tam: Chananan [kowal], Kapłan, Hersz Krugman, l.45, dwie kobiety żydowskie z Hajnówki, Moniek Słonimski l. 40 i Szuster. [17]
Włodzimierz Dackiewicz również opowiada o tych samych wydarzeniach i osobach, choć podaje daty o miesiąc wcześniejsze:
"Niemcy rozstrzelali Żydów- Krugmana z jego żoną, Szustera z żoną, Słonimską Polę i Rachelę z ich mężami oraz kowala Chanania. Te rozstrzelania miały miejsce między 29 czerwca a 2 lipca w Pererowie. W tym samym czasie rozstrzelano w Pererowie też Żydów ze Stoczka i z centrum Białowieży" [Krugmanowie, Szusterowie i Słonimscy mieszkali w dzielnicy zwanej Zastawa]. Dackiewicz widział jak Niemcy aresztowali tych Żydów około 6-tej rano, kiedy on szedł do pracy. "Dwa samochody ciężarowe podjechały z Niemcami, kryte samochody. My zatrzymaliśmy się, bo nas dwóch było, jeszcze taki kolega Szpakowicz Jan, zatrzymaliśmy się i patrzymy, bo to koło jego domu, po sąsiedzku ci Żydzi mieszkali. Patrzymy Szustera wywodzą i Krugmana z żonami do samochodu. Karabinami z tyłu w plecy, jak to Niemcy lubili robić i coś mówili po niemiecku, ale to nie rozumiałem. Ich wpędzili tam, potem pozostałych tych Słonimskich zabrali i zabrali kowala [Chananiego] i powieźli w kierunku Prużan (...). I potem my się dowiedzieliśmy, że tam też pan Ślązak Bolesław był i jego brata też tam rozstrzelali w tym samym czasie, jak i tych Żydów, chociaż to był Polak katolik. I on o tym się dowiedział i nam to tu, po sąsiedzku powiedział, że tych wszystkich Żydów co zabrano, aresztowano - no podają że tam 6 kobiet i 6 mężczyzn - ale tam więcej było, bo na 12 osób w dwa samochody ciężarowe nie jechaliby na pewno, to rozstrzelano". Dackiewicz mówił też, że Niemcy, którzy wywozili Żydów na rozstrzelanie byli gestapowcami, bo kołnierze ich mundurów były brązowe." [5]
Borys Russko tak mówi o tych pierwszych egzekucjach: "Na pierwszy ogień poszli pracownicy władz terenowych z czasów radzieckich, biedota, chłopi, którzy tam uczestniczyli. Wśród nich byli Białorusini, Polacy i Żydzi. Ich z miejsca rozstrzelano. Pierwszy moment był taki, że nie zwracano uwagi na to, jakiej narodowości ktoś był, nieważna była narodowość, tylko sam fakt, że pełnił jakąś tam funkcję za czasów radzieckich. To już wystarczyło, żeby człowieka aresztować i z miejsca zastrzelić. Bez sądu, bez jakiś tam pytań, nie dopytywano się nawet kim tam byłeś, co robiłeś, co dokonywałeś, tylko sam fakt, że byłeś w jakiejś radzie narodowej. I z miejsca rozstrzeliwano." [7]
5 sierpnia Batalion 322 przeprowadził ewakuacje rodzin osób zamordowanych 2 sierpnia - przesiedlono 57 rodzin (169 osób). Z polskiego tłumaczenia dziennika przez Leszczyńskiego nie wynika dokąd ich przesiedlono i czy dotyczy to też rodzin ofiar Żydów. [19]
Masowa zagłada białowieskich Żydów rozpoczęła się 9 sierpnia 1941 roku. Wczesnym rankiem policjanci 3. kompanii batalionu policyjnego 322 wtargnęli do domów żydowskich i brutalnie wyprowadzili ich mieszkańców. Część relacji mówi, że wysiedlano od razu całymi rodzinami [40, 41, 45] a część, że najpierw zabierano mężczyzn a kobiety i dzieci później [43, 44].
Tak wypędzenie z domów wspomina Borys Rusko, który jako mały chłopiec obserwował wywiezienie sąsiadów Lubietkinów (w tym swojego przyjaciela Szmulka) z okna swoje domu w Podolanach, stojącego na przeciwko domu wywożonej rodziny: "Na początku sierpnia, nagle w jeden moment, wczesnym porankiem, w zasadzie jeszcze było ciemno, zabierają wszystkich Żydów z Białowieży, oddzielają mężczyzn od kobiet, starców i dzieci, i rozstrzeliwują. Pozostałych wywożą do Kobrynia, czyli tutaj na południe od Białowieży. I to jest największe przeżycie i tragedia, dlatego że byłem świadkiem tej jednej rodziny, która tu obok mieszkała, a którą dobrze znaliśmy. 9 sierpnia wczesnym rankiem, nagle zgrzyt samochodu - podjechał samochód, wyskoczyli Niemcy w mundurach policjantów, tak jak zazwyczaj oni krzyczeli, ja się zbudziłem, patrzę przez okno. Wszyscy szybko wbiegli do tego podwórka, gdzie mieszkał Lubietkin i cała ich rodzina i po jakimś czasie widzę jak ich wyprowadzają. Wyprowadzili żonę i męża - Judela i Małkę, przed nimi szedł syn Szmulko i córeczka Frejda. I jeszcze brat Małki [Mosze Pisarewicz] a z tyłu ten staruszek, którego jeszcze Niemiec kolbą uderzał, popychał, żeby on szybciej szedł, a on biedny ledwie w ogóle się ruszał, bo to był bardzo taki starszy człowiek, Kuszel [Lubietkin] się nazywał, to był dziadek Szmulka. Szmulko głowę miał opuszczoną, w smutku pogrążony był ten chłopaczek, a ta dziewczynka łzy miała w oczach. Ja aż przylgnąłem do okna, strasznie przeżyłem ten moment, ale jak Niemiec zobaczył [mnie] od razu karabin skierował w moją stronę, odruchowo odstąpiłem od okna, ale dalej widziałem jak ich na siłę wpychano do samochodu ciężarowego i szybko stąd wyjechali." [7]
Włodzimierz Dackiewicz również opisuje ten dzień "Wywieziono [ich] samochodami. Żaden Żyd nie miał prawa nic więcej wziąć jak jeden tobołek. Niemcy rewizję robili, czy złoto czy coś wszystko zabierali. To było niespodziewanie, wczesnym rankiem. Ich wszystkich na samochód, za przeproszeniem jak bydło, nie licząc się z niczym, z szumem, z krzykiem z hałasem wywieźli ich wszystkich naszych Żydów do Prużan" (o wątpliwościach co do miejscach wywózki piszę dalej). Dackiewicz opowiada szczegółowo o aresztowaniu tego dnia rodzin Szusterów i Krugmanów z Zastawy (tych samych, których część już zginęła wcześniej rozstrzelana): "Potem zaczęli Żydów wywozić. Widziałem taki epizod. Na przeciw domu Szustera żył mój kolega Tarasiewicz. I my tam od niego z domu patrzyliśmy. U nich żył jeszcze stary szewc Lejba. To Niemiec starego za kołnierz i starą jego żonę na samochód. A przed Szusterem jeszcze był Kruhman, młody." [3]. W innym wywiadzie, opowiadając tą samą sytuację, dodaje: "Byłem świadkiem wywózki, byłem świadkiem jak seksualnie wykorzystali naszego przyjaciela tego Szustera córkę, która się nazywała Idka, czyli po polsku mówiąc Irena. Dosłownie kolejkę do niej ustawili i wychodzili i śmieli się. A my naprzeciw przez ulicę u kolegi przez okno przyglądali się. Oczywiście firanka była, Niemcy nas nie widzieli. Tam starych tych, troszkę niedorozwinięty był Srolik, to Srolka za rękaw od razu do samochodu wpędzili, starą babcię też wrzucili jak kłodę za ręce za nogi na samochód. I tą Idkę, i tą drugą córkę, nie pamiętam jak się nazywała. Idkę pamiętam dobrze, bo ona gdzieś była 29 może 30 rocznik [czyli rówieśnica świadka], także młoda, ładna taka czarnula była dziewczyna. Potem ją pod ręce prowadzili jak pijaną i też ją na samochód wrzucili i ich wszystkich wywieźli." [5]
Wywózki Żydów z głównej części Białowieży - Stoczka, przede wszystkim ulubionej koleżanki Rozy oraz mieszkającej wspólnie z rodziną Buszków rodziny fryzjera Kreszyna wspomina Zinaida Buszko: "Roza była śliczna, oczy czarne duże, rzęsy aż pozakręcane, brwi, buzia śniada, śliczna twarz, włosy czarne, warkocze i kędzierzawe (...). Ja pokochałam tą Rozę, tak lubiłam ją, nie mogłam na nią się napatrzeć. Pamiętam jak Niemcy przyszli i wszystkich po kolei zabierali. Jechali od kościoła, to już był prawie cały samochód. Jak wyprowadzali Chaimka i Kreszyna to mama szybko nalała litr świeżego mleka i podała dla Kreszynowej, że jak będzie dziecko głodne, to żeby chociaż mleko popiło. I oni prowadzą, a ja wyszłam za nimi do bramy, a patrzę Roza tam siedzi przy brzegu. A ja krzyczałam "Roza! Roza!" i płakałam. A Niemiec popatrzył na mnie, czemu ja po Żydówce płaczę, bo do Żydówki nie byłam podobna, moją siostrę to nieraz mylili, bo ona czarna, a ja miałam jasne warkocze długie i oczy nie czarne. Żydówki tak nie wyglądały. A ja przy bramie stoję i Roza! Roza! A ona mi ręką pomachała. Popatrzył Niemiec taki starszy na tą Rozę i na mnie, że ja płaczę - jakiś uczciwy Niemiec był, i jak mama mleko dawała to nic. I Niemcy nie wszyscy byli tacy. I ja płakałam dłuższy czas jak tą Rozę powieźli (...)" [9].
Wypędzonych i aresztowanych Żydów zgromadzono w Parku Pałacowym, w centrum Białowieży, gdzie przeprowadzono selekcję. Kobiety, dzieci i starszych wywieziono do getta, a 77 mężczyzn w wieku od 16 do 45 lat rozstrzelano następnego dnia, 10 sierpnia, na terenie żwirowni w Nadleśnictwie Jagiellońskie w Białowieży. Zapis w dzienniku batalionu 322 z dni 9 i 10 sierpnia brzmi (tłumaczenie własne z tekstu angielskiego przekładu dziennika "The Good Old Days": The Holocaust as Seen by Its Perpetrators and Bystanders red. Ernst Klee,Willi Dressen,Volker Riess):
- 9 sierpnia 1941: 0.00 rozpoczęcie ewakuacji Żydów w Białowieży. Wszyscy mężczyźni w wieku od 16 do 45 lat zostali aresztowani i umieszczeni w obozie zbiorczym. Wszyscy pozostali Żydzi obu płci zostali ewakuowani ciężarówkami do Kobrynia. Żydzi musieli wszystko zostawić w swoich domach poza bagażem podręcznym. Skonfiskowane artykuły wartościowe zostały zebrane w Pałacyku Myśliwskim i przekazane do "Ortskommandantur". Domy ewakuowanych Żydów zostały zamknięte lub zabite deskami.
- 10 sierpnia: Służba pogotowia i wystawienie posterunków. Wypoczynek niedzielny. Likwidacja Żydów osadzonych w obozie zbiorczym dla więźniów w Białowieży. 77 mężczyzn od 16 do 45 lat zostało rozstrzelanych. Pochmurno, drobne opady. 5 żydowskich krawców, 4 żydowskich szewców i 1 żydowski zegarmistrz nie zostali rozstrzelani ponieważ ich praca potrzebna jest kompanii.
Borys Russko wspomina, że po wywózce Lubietkinów następnego dnia był z kolegą Jankiem Tarasiewiczem w lesie na grzybach. Kiedy byli w dębinie, usłyszeli zgrzyt samochodu i serię strzałów. Pobiegli w stronę wsi i spotkali idących w kierunku wsi starszych ludzi, którzy na pytania chłopców o strzały odparli, że widzieli, jak wywożono białowieskich Żydów. [7] Russko wspominając znowu po latach ten moment, zwraca uwagę, że niektórzy mieszkańcy Białowieży przeżywali śmierć swoich żydowskich sąsiadów: "Nagle jestem w lesie, bo lubiłem po lesie chodzić. Słyszę strzały. Kiedy już wracałem z lasu, koło krzyża w Podolanach II stał Michał Kozak i łzy wycierał. A ja pytam - Co tak dzieduszka płaczecie?, a on mówi - Naszych Żydou pawazli. Niemcy ich rozstrzelali w tej żwirowni, mężczyzn. Nawet taki staruszek sobie zapłakał" [6]. Po kilku tygodniach Russko poszedł na żwirownię, na której 10 sierpnia rozstrzelano Żydów. Widział wówczas świeżo przekopaną ziemię. "Ludzie ci, zasypani ziemią, konając musieli wykonywać jakieś ruchy, bo ziemia była popękana" mówił w wywiadzie dla Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie [7]. Teodor Gniewszew wspomina też, że na miejscu egzekucji postawiono tablice z zakazem wejścia: "Widziałem jak załadowali na 2 samochody Żydów i wszystkich powieźli do lasu. W lesie tam w żwirowni zabili i zasypali ziemią. Na miejscu tym postawili tablicę z napisami po polsku, po rosyjsku i po niemiecku, że wstęp wzbroniony."[44]
Waldemar Monkiewicz wymienia niektóre żydowskie nazwiska osób rozstrzelanych 10 sierpnia: Alek, Bursztyn, Cynamon, Góry, Grabski, Heller, Icek, Krugman, Machman, Malecki, Narban, Nowokolski. [16] Spośród wyselekcjonowanej grupy młodych mężczyzn przeznaczonych do egzekucji w Żwirowni oddzielono wg dziennika batalionu 10 osób (patrz wyżej), według Burnsteina 15 osób - rzemieślników, którzy zostali zatrzymani do pracy dla Niemców. Burnstein podał następujące osoby: "Kalman Jagodziński (kamasznik), Szmul Heler (mechanik), Jankl [Jankiel] Szlajfer (krawiec), Lajb Marleder [Lejba Machleder] (krawiec), Mordechaj Ajzyk Fedelman (szewc), Alter Lajfan (kamasznik), Welwel Szacherman (krawiec) i inni" [10].
Włodzimierz Dackiewicz również to wspomina: "Co zrobili z tymi młodymi Żydami co zostali? Drogę reperować. Trzymali tych Żydów w takim budynku czerwonym nad rzeką [w budynku z czerwonej cegły między mostem a Domem Dziecka, w którym po wyzwoleniu był młyn]. Niemiec jeden czy dwóch wyprowadzali tu na szosę, to reperowali (...). [3]
Bolesław Rychter też pamięta, że część rzemieślników zostało: "Pamiętam jednego Żyda, u którego z chłopakami graliśmy w piłkę, był kamasznikiem, kamasze robił i on widocznie był potrzebny i jego Niemcy tu zostawili. Słyszałem jak jego prowadzili tutaj i tam coś mu kazali zrobić, no nie wiem czy on zdążył, czy nie zdążył. Tak kazali, żeby pewnie nie zdążył. Jak nie zdążył, to tłukli go strasznie, strasznie go bili. No i później ślad po nim zaginął. Słyszałem jak tak gnębili tego Żyda, tego szewca, on krzyczał i krzyczał, płakał. On może dla Niemców robił buty czy coś, że go zatrzymali, bo im potrzebny był on." [1]
Nie wiadomo ile czasu rzemieślnicy pozostali w Białowieży. Włodzimierz Dackiewicz mówi: "Ile czasu ich tam trzymali nie wiem, ale chyba z miesiąc." [3], a Symcha Burnstein pisze, że 4 miesiące. [10] W trakcie wysiedlania Żydów z domów funkcjonariusze batalionu 322 pozwalali zabrać Żydom ze sobą jedynie bagaż podręczny. W dzienniku batalionu zapisano, że "Skonfiskowane artykuły wartościowe zostały zebrane w Pałacyku Myśliwskim i przekazane do "Ortskommandantur a domy ewakuowanych Żydów zostały zamknięte lub zabite deskami" [27]. Wielu mieszkańców wspomina konfiskatę i grabież mienia żydowskiego przez Niemców: Krawczyk mówi: "Mienie żydowskie zrabowali sobie Niemcy" [39], Olszewski pytany o represje wymienia "aresztowania zbiorowe połączone z konfiskatą i grabieżą mienia" [40], Szpakowicz "mienie ludności żydowskiej zostało przez Niemców zrabowane" [43]. Jednak część relacji mówi też, że grabieży mienia żydowskiego dokonywała lokalna ludność. Zeznaje tak Kilis Jadwiga, mówiąc o konfiskacie i grabieży mienia "porozbierali ludzie miejscowi" [41], tak samo opisuje tą sytuację Włodzimierz Dackiewicz: "Niemcy przeznaczonym do likwidacji Żydom zabierali złoto, srebro i wszystko co miało jakąś wartość. Niemcy nie brali dolarów, bo one wtedy nie miały żadnej wartości. Dolary leżały na ulicach a nikt je nie brał. Niemcy rozrzucali je na ulicach. Ludzie też kradli okna i drzwi z domów żydowskich a wiatr rozrzucał wszędzie te dolary. Czasami Polacy rozbierali piece w domach żydowskich i też znajdowali tam schowane złoto i srebro. Nikogo nie interesowały dolary a Niemcy palili je razem z nieprzydatnymi dla nich dokumentami. Oprócz dolarów było pełno rosyjskich rubli i przedwojennych polskich złotych. Nikt na to nie zwracał uwagi." [5] Również w Pinkas HaKehilot pojawia się zdanie, że "niemieccy żołnierze i lokalna ludność współpracująca z nimi wspólnie plądrowali żydowskie domy i grabili mienie." [26] Borys Russko z kolei mówi, że "Na początku domy [żydowskie] stały puste, bo Niemcy jakby ktoś wszedł rozstrzelaliby" [6], tak samo Zinaida Buszko: "Jak od razu zabierają Żydów, to drzwi zamykają i plombę nakładają" [9], dopiero potem Niemcy kazali rozebrać biedniejsze domy, w złym stanie (nie tylko żydowskie), jak mówi Jan Sawicki "wszystkie budki, budeczki" i zostawili tylko porządne budynki, do których przesiedlili tych, których domy zostały zburzone oraz robotników z Grudek, którzy mieszkali tam w dużym ścisku w prymitywnych warunkach w ziemiankach. Wspomina to zarówno Borys Russko, jak i Włodzimierz Dackiewicz i Jan Sawicki, który dodaje, że wzdłuż ulicy Stoczek Niemcy postawili też jeden płot dla wszystkich posesji. [8]
W domu po Lubietkinach w Podolanach osiedlono rodzinę schutzpolicjanta, z którego córką Lidią zaprzyjaźniła się siostra Borysa Russko, Olga: "We wrześniu 1942 roku, gdy zaczęłyśmy uczęszczać do szkoły pani Wolskiej, rodzina D.D już zajmowała mieszkanie po Żydach, Lubietkinych". [30]
Niemcy zdewastowali też synagogę i przerobili ją na magazyn zboża. Jan Sawicki, który mieszkał tuż koło synagogi tak to wspomina: "W czasie okupacji hitlerowskiej Niemcy wyrzucali wszystko [z synagogi] na kupę, i palili. Ognisko palone było od strony rzeki. Te rulony przewijane [Torę], to wszystko rzucali z tyłu synagogi na kupy. Specjalnie robotników ściągnęli z ulicy i kazali im to wyrzucać. W środku było podwyższenie z barierkami i wejście. Poza tym nic, okna bardzo wysokie. Ściany były malowane. A tak wszystko pozdejmowane, powyrzucane i spalone. Kołki z tych rulonów się walały. (...) A potem Niemcy zboże tam trzymali. Ładowali i ładowali zboże." [8] Włodzimierz Dackiewicz też pamięta, że "za okupacji niemieckiej to Niemcy zrobili w synagodze magazyn." [3]. Michał Mincewicz, lokalny historyk też pisze: "W czasie niemieckiej okupacji był tam [w synagodze] skład paszy" [31].
Z
Dziennika Batalionu 322 (oryginalnego niemieckiego tekstu,
który fotokopie znajdują się w książce "The Good Old Days: The Holocaust as Seen by Its Perpetrators and Bystanders" wynika,
że Żydów białowieskich deportowano do getta w Kobryniu [27] (w polskim opracowaniu i tłumaczeniu dziennika
batalionu autorstwa K. Leszczyńskiego [19] pominięto tę ważną informację). We
wspomnieniach mieszkańców, relacjach świadków z okolicznych gett oraz w kilku
publikacjach, w których są wzmiankowani Żydzi z Białowieży, pojawiają się
jednak nazwy dwóch gett - w Kobryniu i Prużanie. Nazwiska osób z Białowieży
odnajdujemy też potem na listach osób przywiezionych do Auschwitz z getta w
Prużanie. Sporadycznie zdarza się, że ktoś z opowiadaczy wskazuje na miejsce
getta Bielsk albo Białystok, są to jednak raczej wypowiedzi opatrzone
komentarzem "chyba", "może" i nie ma danych, które by je
potwierdzały.
Z
prześledzonych przeze mnie źródeł wynika, że grupa białowieskich Żydów została
przez Niemców wywieziona do getta w Kobryniu, ale część z nich trafiła też lub
potem do getta w Prużanie.
Symcha Burnstein pisze: "Kobiety, dzieci i starzy mężczyźni
samochodami zostali odstawieni do Kobrynia i sąsiedniego miasteczka Antopol,
gdzie razem z tamtejszymi Żydami przebyli trudną drogę hitlerowskiego reżimu,
aż do ostatecznej likwidacji, która miała miejsce na początku jesieni
1942." [10], z kolei Włodzimierz
Dackiewicz: "wywieźli ich do Prużan i do Bielska" [3], Borys Russko:
"Opowiadali ludzie starzy, i mój
ojciec, że [wywieźli ich] do Kobrynia"
[6]. Józef Blinder, który spędził wojnę w
Kobryniu u swoich rodziców, pisząc o tym, że rozstrzelano w Kobryniu ok. 300
Żydów z łapanki, wspomina też: "Mężczyzn z sąsiedniej Białowieży też
rozstrzelano [w Białowieży], a kobiety i dzieci przywieziono autami do Kobrynia." [12]
Aaron Weiss
w informacji o Kobryniu w Jewish Virtual Library pisze: "Żydzi z
sąsiedniej Hajnówki i Białowieży zostali także sprowadzeni do getta w Kobryniu,
które było bardzo zatłoczone." [32]
W The Yad Vashem
Encyclopedia of the Ghettos during the Holocaust również jest odnotowane:
"Kiedy Żydzi z Białowieży i Hajnówki zostali przywiezieni do
getta w Kobryniu, jego populacja wzrosła do 8000 ludzi." [25]
Wspomniany już Józef Blinder pisze też, że w Kobryniu
"Gebietskommissar Panzer zażądał 200 chorych, których miał przewieźć do
Prużan. Gmina ułożyła listę i zamiast chorych było wielu zdrowych i to
przeważnie z Białowieży. Tych wywieźli Niemcy do wsi Strągowa i tam
rozstrzelali" [12]. Niestety nie wiadomo o jakie miejsce chodzi, nie udało
się znaleźć miejscowości o nazwie Strągowa/Strągowo w okolicach Kobrynia i w
żadnych pozostałych relacjach z Kobrynia taka nazwa się nie pojawia. Jednak
samo wydarzenie odnotowane jest też w
The Yad Vashem Encyclopedia of the Ghettos during the Holocaust. Znajduje
się tam informacja, że kilka tygodni po ustanowieniu getta (w listopadzie 1941
roku) Niemcy usunęli z getta i zamordowali parę setek chorych, starszych oraz
dzieci. Nie jest jednak powiedziane w jakim miejscu odbyły się te egzekucje
[25]. Na początku 1942 roku Niemcy podzieli getto na getto A, w którym
osiedlili wykwalifikowanych robotników z rodzinami oraz getto B, gdzie trafili
pozostali. Parę setek młodych zostało też umieszczonych w obozie pracy
przymusowej poza Kobryniem. Mieszkańcy getta B (3 tys. osób) zginęli w masowych
egzekucjach w Bronej Górze 27 lipca 1942.
15 października 1942 Niemcy przeprowadzili likwidację getta A - na
południowych obrzeżach Kobrynia, przy obecnej ul. Targowej, naziści
rozstrzelali około 4250 osób. Podczas likwidacji getta,
więźniowie próbowali stawić zbrojny opór, części udało się uciec do lasu i
przystąpić do partyzantki.
Nie wszyscy jednak białowiescy Żydzi zginęli w getcie w Kobryniu.
Wiadomo bowiem na pewno, że Żydzi z Białowieży przebywali też w getcie w
Prużanie. Nie jest jasne, czy na skutek przesiedlenia przez Niemców czy na
skutek grupowej ucieczki przed likwidacją getta w Kobryniu. Symcha Burnstein
pisze też że "w styczniu 1942 roku wszyscy rzemieślnicy [zatrzymani przez
Niemców do pracy w Białowieży] zwolnieni zostali z pracy swoje i z otrzymanymi
zezwoleniami przybyli do swoich rodzin. Część z nich bierze swoje rodziny do
Prużan, gdzie osiedlają się w tamtejszym getcie". [10]
Przybycie do getta w
Prużanach Żydów z Białowieży potwierdza m.in. Encyclopedia of Camps and
Ghettos: "Dodatkowi uchodźcy żydowscy przybyli do Prużany w ciągu 1941 i
42 roku, uciekając przed antyżydowską przemocą i likwidacją społeczności
żydowskich na Ukrainie oraz z Berezy Kartuskiej i Kobrynia, Linowa, Małecza,
Sielca, gdzie Niemcy wymordowali do 1942 prawie wszystkich Żydów. Między
uciekinierami z Kobrynia była znaczna liczba kobiet i dzieci z Białowieży i
Narewki deportowanych tam [do Kobrynia] między 13 a 15 sierpnia 1941." [23]
W książce Altmana również jest ta informacja: "Począwszy od
jesieni 1941 r., w ciągu kilku kolejnych miesięcy do Prużan deportowanych
zostało około 6500 Żydów z Białegostoku, Białowieży, Stołbców, Nowego Dworu,
Kamieńca, Berezy, Szereszewa, Błudenia, Małecza, Słonimia, Iwacewicz i innych
miejscowości. Łącznie w Prużanach znalazło się około 18.000 osób" [33].
Również w książce The Vanished World of Lithuanian
Jews jest informacja: "Od jesieni
41 do wiosny 42 około 4500 tys. Żydów z Białegostoku przybyło do Prużany oraz 2
tys. z okolicznych miejscowości: Białowieży, Hajnówki, Narewki. [34] Anonimowy świadek w "Krótkiej
historii getta w Prużanach" też pisze: "Już w pierwszych tygodniach
do Prużan zostali wsiedleni [przywiezieni] Żydzi z okolicznych miejscowości: z
Hajnówki, Białowieży, Szereszewa, Narewki, Malcz i innych."[15]
Doktor Olga Goldfain (uciekinierka z transportu z getta w
Prużanach do Auschwitz) wspomina, że 10 października ogłoszono przenosiny Żydów
do wytyczonego obszaru getta, do którego w rezultacie przeprowadziła się 25
października: "W ciągu następnych sześciu tygodni
napłynęli Żydzi z Białegostoku (5 tys.). W tym samym czasie przybyli Żydzi z
okolicznych miejscowości: Białowieży, Hajnówki, Nowego Dworu, Zabłudowa,
Kamieńca, Malecza, Szereszewa, Berezy, Słonimia i inn." [35]
Moishe Kantorowicz, ocalały z Zagłady mieszkaniec Szereszewa,
pisząc o pojawianiu się kolejnych grup Żydów z okolicy w getcie w Prużanie
podaje nawet liczbę przybyłych Żydów z Białowieży: "Część ludzi z
Szereszewa było najpierw skierowanych do Antopola i Drohiczyna, część - 100-120
osób , jak moja rodzina trafiła prosto do Prużany. (...) Ludzie z Białowieży,
około sto osób, zostali także zabrani prosto do Prużany". [38]
Aleksander Kawczuk, w swoim zeznaniu przed Komisją Badania Zbrodni
Hitlerowskich w Białymstoku opowiada nawet, że po egzekucji mężczyzn żydowskich
w Białowieży pojechał do getta w Prużanie z żywnością do żony swojego
zamordowanego przyjaciela Krugmana: "Po zamordowaniu
mężczyzn i chłopców Niemcy zabrali z domów kobiety i dzieci żydowskie. Wywieźli
je do getta w Prużanie. Mienie żydowskie zrabowali sobie Niemcy. Jeździłem
również do getta w Prużanach, aby zawieść żywność rodzinie zamordowanego już
wówczas Krugmana. Słyszałem że Żydzi cierpieli głód w gettach i aby im pomóc
woziłem żywność. Żona Krugmana poinformowała mnie, że jej mąż został
zamordowany na żwirowni. Podobnie też inne żydówki przebywające w getcie w
Prużanie w rozmowie ze mną żaliły się, że ich mężowie i synowie zostali
zamordowani. W getcie przy bramie w Prużanie, którą stanowił specjalny szlaban,
dozór sprawowali Niemcy. Z niewiadomych mnie powodów zostałem wpuszczony do
środka i odszukałem Krugmanową. W getcie panowała ciasnota i głód. Krugmanowa
prosiła mnie, żeby im dostarczać pożywienie, lecz ja obawiałem się Niemców,
gdyż za pomoc Żydom groziły surowe kary."[39]
Władze
okupacyjne wydały decyzję o przekształceniu Prużany w miasto z "wyłącznie
żydowską ludnością", stąd liczne deportacje Żydów z innych miejscowości do
Prużany. W rezultacie łącznie w getcie w Prużanie znalazło się około 18.000
osób, ogromnym kłopotem był tłok i głód. W wyniku głodu, chorób i wyziębienia,
na przełomie 1941 i 1942 r. zmarło około 6.000 ludzi. [33] W getcie zawiązał
się ruch oporu, który wyprowadzał ludzi do partyzantki w lesie.
W dniach 28 stycznia - 1 lutego 1943 r. wszyscy
Żydzi z getta w Prużanie, w czterech grupach zostali deportowani do obozu
zagłady w Auschwitz. Transporty odjeżdżały ze stacji Orańczyce (Arańczyce) koło
Linowa. W bydlęcych wagonach zamykano po 100-150 osób. W sumie w 4 transportach
wywieziono z Prużany do Auschwitz 9161 ludzi. Po
podróży, która trwała 2 doby, na miejscu od razu dokonywano selekcji. Spośród każdego transportu liczącego ok. 2,5 tys.
osób tylko 300 mężczyzn i 150-200 kobiet
zostawało osadzonych jako więźniowie
Auschwitz i trafiało do obozu w Brzezinka Birkenau, reszta od razu
ginęła w komorach gazowych. W sumie jako więźniowie zostało osadzonych
1675 osób (1183 mężczyzn i 492 kobiet), pozostałe
7486 osób zostało zagazowanych od razu po przyjeździe. [23; 36; 37]
Na
listach ofiar Auschwitz znajdują się
informacje o przyjeździe kolejnych transportów [21]:
- 30.01.1943 - z gett w Wołkowysku i Prużanach przywieziono 2612 Żydów. Po selekcji skierowano do obozu 327 mężczyzn oznaczając ich numerami 97825–98151 i 275 kobiet, które otrzymały numery 32004, 32884–33152.
- 31.01.1943 - transportem RSHA przywieziono do KL Auschwitz-Birkenau z getta Prużany 2450 polskich Żydów. Po selekcji zarejestrowano 249 mężczyzn, którym nadano numery 98516–98764 i 32 kobiety oznaczano numerami 33326–33357.
- 31.01.1943 - przywieziono z getta w Prużanach 2834 Żydów. Po selekcji skierowano do obozu 313 mężczyzn, których oznaczono numerami 98778–99087 i 180 kobiet o numerach obozowych 33358–33537
- 02.02.1943 - z getta w Prużanach przywieziono do Auschwitz-Birkenau
1265 Żydów. Po selekcji skierowano do obozu 294 mężczyzn oznaczonych numerami
99211–99504 i 105 kobiet oznaczając je numerami 33928–34032
Poza Israelem Maleckim przeżyła kobieta nazywana Sarenką. Oboje po wojnie wrócili do Białowieży, ale po ok. dwóch latach wyjechali do Izraela [5; 9]. Od tego czasu w Białowieży nie mieszka żaden Żyd. Na całym świecie mieszkają jednak potomkowie Żydów z Białowieży, których przodkowie wyemigrowali przed II wojną.
Krytyka dotychczasowych opracowań